Ród Jana i Zofii (z d. Patulska) Kopaczów

Jan

Zofia

oraz ich dzieci

Barbara

Krystyna

Urszula

Adam

Wspomnienie o rodzinie Zofii z Patulskich i Janie Kopaczu.

Zofia Patulska zobaczyła świat w 1911 roku jako siódme kolejne dziecko Marii i Marcina Patulskich na woli Radłowskiej. Będąc już siódmym dzieckiem w rodzinie z pewnością nie brakowało jej opieki od starszego rodzeństwa. Nie miała tylko szczęścia poznać najstarszego brata Franka, który w rok przed jej urodzeniem wyjechał do Ameryki za chlebem i już więcej nigdy nie wrócił nawet w odwiedziny. Znała go w miarę jak dorastała tylko z zdjęć i listów wysyłanych do rodziców. Tak biegły jej lata na pracy w gospodarstwie rodziców. Ze względu, że jeszcze prócz niej przychodzi na świat kolejno jeszcze dwoje rodzeństwa z pewnością prócz ciasnoty w domu brakuje na bieżące potrzeby środków do życia, dlatego zostaje wysłana do pracy jako 17 letnia dziewczyna do Krynicy jako pomoc domowa pracując u bogatych rodzin. Ten sposób zarobkowania był bardzo popularny w tamtych czasach. Z pobytem Zofii w Krynicy wiąże się pewien epizod osobisty. Otóż spotkała tam przebywającego również z Woli Radłowskiej przystojnego kawalera o nazwisku Kijak Andrzej w którym się wzajemnością zakochała, lecz nie dane jej było wyjść za niego za mąż ze względu na sprzeciw rodziców chłopaka. Powodem podobno jak głosi wieść rodzinna było to że ojciec Andrzeja również Andrzej kochał się w młodej Marysi Duda przyszłej mamie Zofii. Tym razem sprzeciw stanowczy wyraziła mama Marysi moja prababka Małgorzata, która męża dla swej najmłodszej 15 letniej córki Marysi, wybrała mieszkającego po drugiej stronie drogi 27 letniego Marcina Patulskiego syna Jakuba czyli mojego przyszłego dziadka. I tak wbrew uczuciom w tamtych czasach młodzi musieli się podporządkować woli rodziców. Odrzucony Andrzej Kijak w odwecie po latach wyraża również sprzeciw co do zamiarów ożenku swojego syna z córką Marii z którą jemu przed laty nie pozwolono się ożenić. Zofia po pobycie w Krynicy wraca w rodzinne strony gdzie poznaje swojego przyszłego męża Janka.
Jan Kopacz urodzony w rodzinie Kopaczów w Woli Radłowskiej, swoje dzieciństwo, młodość spędza w rodzinnym domu pomagając w pracy na roli tak latem jak i również zimą w lesie przy wywózce drewna na podkłady kolejowe. Jan miał 5 sióstr i 2 braci. Jedna z sióstr zaginęła na Łotwie, gdzie pracowała podczas II Wojny Światowej. Wszelkie poszukiwania nawet przez Czerwony Krzyż nie dały rezultatów. Szczegółów poznania się taty i mamy nie znam. Z pewnością się zakochali w sobie gdyż po ślubie w 1940 roku urodziłem się jako tzw. wcześniak czyli wcześniejszy owoc miłości taty i mamy.
Po ślubie rodzice zamieszkali u babci Marysi w domu rodzinnym mojej mamy. W tym czasie z nimi mieszka młodsza siostra mamy ciocia Józia, która czeka na swego ukochanego przebywającego na robotach w Niemczech oraz najmłodszy brat Władek. Natomiast w rodzinnym domu Dudów mojej babci po drugiej stronie drogi stojącym, chwilowo pomieszkuje siostra mamy Hania z mężem Józefem Stelmachem. W domu tym po śmierci rodziców babci Dudów, zamieszkała starsza siostra babci Katarzyna z mężem Traczem. W jakiś czas Traczowie wyjeżdżają za chlebem do Ameryki dołączając do przebywającego tam już rodzeństwa Dudów. W kraju została tylko moja babcia Marysia. W tej to sytuacji gdy Traczowie decydują się pozostać na stałe, babcia zostaje jedyną spadkobierczynią placu i domu swoich rodziców Dudów. Rodzeństwo babci przez długie lata wspomagało paczkami wszystkie dzieci babci Marysi w tym moją mamę. Babcia mając dwie córki mężatkami postanowiła dać dom bez placu Hani i jej mężowi, plac dać mojej mamie i tacie. W praktyce to wyglądało tak, że dom został rozebrany (był to dom drewniany) i przeniesiony czy raczej przewieziony do Radiowa na tzw. Dębnik. Tam na placu który był własnością wujka Józefa Stelmacha został ponownie postawiony. Stoi do dziś. Na miejscu pustego już placu z betonowych pustaków które wszystkie wykonał mój tata (jeden ważył ponad 50 kg) został wybudowany nasz dom rodzinny. Stoi tez do dziś, mieszka w nim moja siostra Urszula z córką, zięciem i wnukami. Do domu tego wówczas dobudowano drewniana małą stajnię. Stodołę która zakupiono gotową od jednego z gospodarzy postawiono bardzo blisko drogi gdyż plac był bardzo mały. Z biegiem czasu dokupiono od Kurtyków i Soboty cześć ziemi przylegającej do placu przez co była możliwość przestawienia stodoły w istniejące miejsce przy ówczesnej technice nie rozbierając a przesunięto w istniejące miejsce. I tak w nowym domu rodzice rozpoczynają nowe życie tym razem małżeńskie. Dla potrzeb powiększającej się rodziny prócz pracy w gospodarce rodzice handlują nabiałem. Był to czas wojny, prócz tego wynajmują się u innych gospodarzy do pracy jak koszenie w żniwa, omłoty, wykopki – była to praca ciężka, nisko płatna. Tato szuka ciągle pracy również w nowo budowanym Zakładzie Celulozy w Niedomicach. Szukanie tej pracy polegało, że stał przed zakładem wśród dziesiątków lub setek takich poszukujących pracy, wypatrując kiedy wyjdzie wielmożny pan kierownik i skinie palcem – „ty, ty i jeszcze ty, a reszta do domu”. Od jutra znów trzeba czekać, może tym razem szczęście dopisze. W końcu szczęście do taty się uśmiecha, bo zostaje listonoszem na poczcie w Marcinkowicach. Tam pracuje już do emerytury. Lecz wcześniej przychodzi na świat kolejne moje rodzeństwo – same siostry. Tak z biegiem lat dorastając pomagamy mamie na której barkach spoczywa prowadzenie gospodarki gdyż tato z pracy wracał późno. Pracy nam nie brakowało nigdy gdyż tato dokupił jeszcze ziemi powiększając istniejącą gospodarkę o 2 hektary, którą obrabialiśmy w większości ręcznymi narzędziami. Dopiero z biegiem lat zaczęła mechanizacja wkraczać przez co praca była trochę lżejsza. Czas nieubłaganie biegł, kończyliśmy szkoły, zaczęliśmy szukać swego miejsca w życiu. W domu rodzinnym pozostała najmłodsza siostra Urszula. Tam tez w wieku 78 I. w 1996 r. umiera na raka płuc tato. Zdawał sobie sprawę ze swej śmiertelnej choroby. Zmarł o północy świadomie odchodząc z tego świata. W ostatniej chwili swego życia powiedział nam, że widzi swą matkę która przyszła po niego, musiała go bardzo kochać za życia, ale kogo widział tato przed śmiercią pozostanie już tylko jego tajemnicą. Mama po śmierci taty żyła jeszcze 11 lat dożywając 94 lat, przez te lata wdowieństwa powoli gasła zostawiając to wszystko czym żyła co kochała a przede wszystkim nas. Za te wszystkie lata pełne troski o nas, przepełnione pracą, za Wasze serce i miłość – Bóg zapłać. Tato i mamo spoczywajcie w pokoju. To czegoście nas uczyli, być dobrymi ludźmi – nie zapomnieliśmy i uczymy tego tez nasze dzieci.

Opracował syn Adam Kopacz.