Ród Józefa i Józefy (z d. Patulska) Oborów

Józef

Józefa

oraz ich dzieci

Maria

Józef

Wspomnienie o rodzinie Józefy z Patulskich i Józefie Obora.

Józefa Patulska jako ósme kolejne dziecko Marcina i Marii Patulskich przyszła na świat w 1913 r. Była najmłodsza córką jako że po niej urodził się jeszcze tylko najmłodszy brat Władek. Lata dzieciństwa i młodości spędziła w domu rodzinnym w Woli Radłowskiej pomagając przy pracach w gospodarstwie rolnym rodziców. Józef Obora urodził się w Górce k. Szczurowej. Będąc małym chłopcem przeżywa tragedię rodzinna jaką była śmierć lub zaginięcie ojca pracującego na kolei. Zagadka jego zaginięcia nigdy nie została wyjaśniona. Tragedię tą przezywa bardzo również jego mama, która podjęła decyzję po zaginięciu męża o przeniesieniu się do Woli Radłowskiej. Co było powodem, że wybrała Wolę Radłowską nie wiadomo. I tak to Józef wraz z rodzeństwem zamieszkuje w Woli Radłowskiej w małym domu kupionym przez mamę. Józef gdy podrósł, aby pomóc rodzinie najmuje się do pracy na roli u bogatych gospodarzy, a u jednego z nich Marcina Patulskiego pracując tam i mieszkając poznaje swoja przyszła żonę Józefę. Ich znajomość przeradza się w wielką miłość gdyż przetrwała czas w którym Józef został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec a Józefa całe 5 lat czekała na niego, choć starających się o jej rękę kawalerów nie brakowało. I tak po 5 latach wraca Józef i w 1945 roku bierze ślub ze swoją ukochaną w domu rodzinnym Józefy czyli mojej mamy. Po ślubie tata i mama zamieszkują w domu rodzinnym mamy na Woli Radłowskiej 50. W tym czasie mój dziadek już nie żyje gdyż zmarł w 1939 roku, a więc tato zostaje gospodarzem i zaczyna z mamą nowe życie naznaczone praca na gospodarstwie i na roli. W domu tym, który do tej pory istnieje przychodzę na świat, a 4 lata później mój brat Józek. Było to już trzecie imię Józef w naszej rodzinie. Warunki życia były chyba jak wszędzie ciężkie. W stajence przylegającej do domu pamiętam, że w blaszanej wannie zwanej szaflikiem byliśmy z bratem kąpani w wodzie zagnanej w tzw. parniku. (to taki piec przeznaczony do gotowania ziemniaków dla zwierząt domowych) Czas upływał nam na pracy na roli i w gospodarce oraz na nauce w szkole podstawowej, a potem liceum. Często aby pomóc w budżecie rodzinnym chodziliśmy na grzyby i jagody do pobliskiego lasu. Pamiętani też babcię Marysię, która z nami mieszkała jak nas częstowała czekolada otrzymaną w paczce z USA od syna Franka, którego od chwili wyjazdu za chlebem do Ameryki więcej nie zobaczyła. Do dziś czuję smak tej czekolady.
Tata był bardzo pracowity. Wstawał latem nawet o 3-ciej godzinie gdyż posiadając konia w gospodarstwie wykonywał szereg robót polowych tak u siebie jak u innych gospodarzy, a i też w odległych wioskach jak np. w Niwce w gospodarstwie mojego wujka Staszka. Wracał z tych robót bardzo późno. Pracowitość ojca była tak duża, że nie pamiętam żeby robił coś innego, lub gdzieś był itp. Zimą pracował w lesie wyciągając końmi kłody drzewa po zrębie. Dla taty praca, konie i gospodarka była chyba całym sensem życia. Był osoba surową, bez wielkich czułości. Wychowywała nas mama, która była bardzo cieplą osoba do której zawsze mogliśmy się schować przed tatą gdy cos przeskrobaliśmy z bratem. Mama również ciężko pracowała aby podreperować budżet, chodziła na rynek radłowski na jarmark aby tam sprzedać masło, jaja czy sery. Zawsze nam cos kupowała, dlatego czekaliśmy z utęsknieniem kiedy wróci.
Czas płynął, pory dnia i roku wyznaczały tempo i rytm życia. Przyszedł czas gdy odeszła babcia od nas- cicho, spokojnie tak jakby zasnęła. Myśmy dorastali, chodziliśmy do szkół wchodząc sami w dorosłe życie. I tak jak nasi dziadkowie czy pradziadkowie odeszli od nas tak moi rodzice z biegiem lat coraz starsi żegnali się pomału z nami idąc tani gdzie wierzymy, że są czyli do Boga. Bardzo ważnym wydarzeniem w życiu naszej rodziny była sprzedaż domu, tego w którym wszystkie dzieci dziadka Marcina i babci Marysi przyszły na świat. Ten ponad stu letni dom stoi do dziś. Posiada ten sam numer 50. Ten plac na którym od paruset lat żył ród Patulskich został sprzedany w 1983 roku rodzinie Twarogów. Wolanom, którzy do tej pory tam mieszkają. W chwili sprzedaży dom posiadał kuchnie w której praktycznie toczyło się nasze życie oraz tzw. wielką izbę, która wcale taka wielka nie była, ale tak ją nazywano. Za sprzedany dom, oszczędności rodziców oraz zarobione pieniądze mojego męża w USA, został wybudowany nowy, z wszelkimi wygodami dom murowany w Radłowie przy ul. Woleńskiej w odległości 2 km od rodzinnego gniazda moich rodziców. Rodzice zamieszkali z nami w nowym domu, ale tęsknota za tym starym domem, gdzie zrodziła się ich miłość i spędzili większość swego życia pozostała w ich sercach. Często odwiedzali stary dom bo część życia swego tam zostawili.
Przyszedł czas w którym tato odszedł od nas. W domu wśród najbliższych w 1993 roku w ostatnich dniach życia bardzo cierpiał na chorobę raka krtani. Mama śmierć taty bardzo przeżyła, już nigdy nie była taka radosna jak kiedyś. Żyła jeszcze 7 lat, cały czas chorowała na astmę. Pod koniec życia również traciła świadomość. Umarła w nowym naszym domu w 2000 roku. Rodzice zostali pochowani we wspólnej mogile razem z rodzicami mamy —Marcinem i Marią. Jeżeli tam gdzieś w niebie, gdzie jest tylko odpoczynek, to martwię się o tatę, czy szczęśliwy jest bez swoich koni i pracy na roli, którą ukochał w życiu tak bardzo. Ale myślę że jakieś zajęcie tam dla niego się znalazło, a mama mu w tym też pewnie pomaga. Po trudach życia niech dobry Bóg da Wam wieczne szczęście.

Opracowała córka Maria Maj.