Ród Władysława i Józefy (z d. Sobieska) Patulskich

Władysław

Józefa

oraz ich dzieci

Jadwiga

Wiesława

Wspomnienie o rodzinie Władysława i Józefy Patulskich z domu Sobieska.

Władziu jako najmłodsze dziecko Marcina i Marii Patulskich przychodzi na świat w domu rodzinnym w Woli Radłowskiej. W chwili narodzin tata Władzia liczy 55 lat, a mama 43 lata. Najstarszy brat Władzia, Franek liczy już 24 lata i jest już żonaty. W tym samym czasie przychodzi również na świat córka Franka, Anastazja. Tak, że stryjek Władzia tyle samo lat liczy co jego bratanica.
W swe dorosłe życie Władziu wzrastał wśród siedmiorga rodzeństwa pomagając w miarę swoich sił w gospodarce rodziców. W 1930 roku Władysław, kończy pełne 7 klas szkoły podstawowej co było w tym czasie wśród przeważającej młodzieży wiejskiej bardzo wysokim wykształceniem. Po ukończeniu podstawówki Władysław uczęszcza do szkoły zawodowej w Brzesku, natomiast praktykę w zawodzie kołodzieja (wyrób wozów konnych) odbywa u pana Drwiły na Zakościelu w Radłowie. Po ukończeniu nauki próbuje otworzyć własny warsztat lecz nie udaje mu się na dłuższy czas utrzymać warsztatu z powodu panującej biedy wśród chłopów na wsi. Dzięki protekcji otrzymuje zatrudnienie w Urzędzie Pocztowym jako listonosz, co w tamtym czasie oznaczało bardzo duży awans wśród ówczesnego społeczeństwa. Otrzymuje mundur służbowy koloru zielonego oraz broń służbową jaką był pistolet.
Tak też zastaje go wybuch H Wojny Światowej, gdzie razem z innymi ucieka na wschód przed zbliżającym się frontem. Ucieka w mundurze listonosza i bronią służbową przez co omal nie stracił życia, gdyż został przez Niemców uznany za szpiega. Szczęśliwie jednak sprawa się wyjaśnia i wraca do domu. Lecz jest to smutny powrót gdyż w dniu w którym przekracza próg rodzinnego domu umiera jego ojciec Marcin.
Podczas okupacji nadal pracuje jako listonosz równocześnie w 1941 roku wstępuje do Armii Krajowej, gdzie po zaprzysiężeniu otrzymuje pseudonim „Sęk”. Zostaje skierowany przez dowództwo do szkoły podchorążych, która w warunkach konspiracji znajdowała się na terenie cegielni w Radłowie. Równocześnie organizuje drużynę AK w Woli Radłowskiej w której wciąga starszych braci Staszka i Pawła. W stopniu kaprala zostaje jej dowódcą. Bierze udział w kilku akcjach, jedna z nich to akcja „Most” dotycząca zabezpieczenia transportu do Anglii słynnych rakiet V-2 przejętych Niemcom przez żołnierzy AK. Pomału wojna dobiega końca, Władysław przystojny kawaler rozgląda się za przyszła towarzyszką życia. Jedna z nich to Stefcia Wójcik z Bielczy, która przebywała przez jakiś czas u krewnych w Woli Radłowskiej lecz los przeznaczył mu Józię Sobieską.
Józia urodziła się bardzo daleko od rodzinnych stron Władysława. Była to mała osada licząca parę tysięcy ludzi, miejscowość Witków leżąca w granicach dzisiejszej Ukrainy w woj. Lwowskim. Choć korzenie rodziny Sobieskich są na Woli Radłowskiej to jednak po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku część rodziny w poszukiwaniu ziemi wyjeżdża na wschód, gdyż tam znajdowały się urodzajne ziemie do zagospodarowania. Tam też z przerwami ze względu na wojnę kończy Szkołę Podstawową. Czas w którym przyszło jej wzrastać w życie dorosłe był straszny i okrutny. Bandy ukraińskie wabione przez Niemców perspektywą utworzenia wolnego państwa Ukraina zaczynają mordować Polaków, często sąsiadów, z którymi do tej pory żyli w zgodzie. Nocą hordy ukraińskie palą domostwa Polaków, mordując ich mieszkańców. Tak ginie stryj Józi Sobieskiej oraz część rodziny mamy. Józia nie zapomni tych nocy gdy ukryta z rodziną w dołach, rowach pod gołym niebem przebywa poza domem w obawie o swoje życie. Zaszczuta rodzina, nie mając znikąd pomocy podejmuje heroiczną decyzję o pozostawieniu całego dobytku i ucieczce do stryja Józi mieszkającego w rodzinnych stronach, Woli Radłowskiej. Tak to wojenna zawierucha spowodowała że gdzieś w 1944 w pięknym miesiącu maju w wieku 18 lat spotyka przyszłego męża Władysława.
W opinii mieszkańców, Józia była tak piękną dziewczyną że jej urodę do tej pory pamiętają najstarsi mieszkańcy Woli Radłowskiej. Miłość pomiędzy Józią i Władysławem była chyba bardzo gorąca gdyż to już w 1945 r. stanęli na ślubnym kobiercu. W kościele parafialnym w Radłowie przysięgali sobie wierność, miłość i uczciwość małżeńską oraz to że będą razem w smutku i radości , w biedzie i bogactwie aż do końca gdy ich śmierć nie rozdzieli.
Tak to tato i mama w wrześniu 1945 r. rozpoczęli wspólne życie. Jak większość mieszkańców, którzy opuścić musieli wschodnie ziemie, szukali swego miejsca na tzw. „ziemiach odzyskanych” na zachodzie Polski. Tak trafili do miejscowości Nowy Kościół k. Złotoryi gdzie tato otrzymuje posadę kierownika poczty. Tam też przychodzi na świat Jadwiga moja starsza siostra. Tata podejmuje dalszą naukę tym razem w Legnicy uczęszcza do średniej szkoły, a po jej ukończeniu zostaje przeniesiony do Złotoryi gdzie kolejno awansuje aż na stanowisko Dyrektora UPT. Tam w Złotoryi przychodzę ja na świat, jako najmłodsze dziecko w naszej rodzinie. Mieszkamy w kamienicy, która przed wojną należała do przesiedlonych w głąb Rzeszy Niemców. Dziwne te koleje życia, wpierw mania musiała opuścić rodzinne strony, swój dom rodzinny aby ktoś, obcy zamieszkał w jej domu, teraz my mieszkamy na mieszkaniu po kimś , kto też musiał opuścić swoje rodzinne strony. Mieszkanie to w którym mieszkaliśmy było solidne z wygodami. Pamiętam jedno wydarzenie, gdy starsze małżeństwo Niemców właścicieli tej kamienicy i mieszkania przyjechali aby przed śmiercią zobaczyć po raz ostatni swoje rodzinne kąty. Mama bardzo życzliwie i ciepło ich przyjęła, myślę jednak że byty to smutne ich odwiedziny. Lata biegły, my już z siostrą zaczęliśmy wkraczać w dorosłe życie uczęszczając do szkół podstawowych i średnich w Złotoryi. W tym czasie mama również po odchowaniu nas poszła w ślady taty i skończyła szkołę średnią po której w UPT Złotoryi podjęta pracę jako asystent awansując do stanowiska kontrolera. Tato prócz pracy zawodowej udzielał się bardzo dużo społecznie. Był radnym miasta, ławnikiem itp. Tęsknota za rodzinnym domem taty, za polami i łąkami była z pewnością powodem, że wystarał się o działkę pracowniczą na której z zamiłowaniem hodował pszczoły, powiedział mamie że jego dzieci będą chowane na miodzie. Gdy zaczynał hodowlę miał dwa ule by zbiegiem czasu dochować się ich aż sześćdziesiąt. Był nie tylko pasjonatem w tej dziedzinie ale i fachowcem pełniąc różne odpowiedzialne funkcje w Związku Pszczelarskim łącznie z funkcją wiceprezesa związku na województwo.
Czas jednak biegnie w 1979 r. tato przechodzi na emeryturę. Nie dany był mu jednak długi odpoczynek na tej ziemi. W 1983 zachorował na raka trzustki, o czym tato nie wiedział jaka prawdziwa jest przyczyna jego złego stanu zdrowia. Przeprowadzone badania potwierdziły że to śmiertelna choroba. Jako ostatnia deska ratunku była operacja przeprowadzona przez lekarzy profesorów w klinice w Wrocławiu, niestety w dzień po operacji umarł do końca będąc przytomny. Jego ostatnie słowo to krzyk „ratunku” powiedziane do siostry pielęgniarki. Ratunku już nie było pozostał tylko na ustach niemy krzyk. Tato leży pochowany na cmentarzu w Złotoryi. Latem gdy na grobie i wokół pełno kwiatów rozkwita przylatują do niego te jego pszczoły by tatę odwiedzić, które tak za życia kochał. Opowiadają mu z pewnością jaki urodzaj będzie w tym roku, jakie zbiory miodu mogą być, czy więcej będzie z miodu z liliowych wrzosów czy pachnących kwiatów lipy. Mama została sama bo my z siostrą opuściliśmy dom w poszukiwaniu swojego szczęścia. Siostra mieszka z mężem, córką i synem w USA. Ja po studiach w Krakowie dostałam nakaz pracy w Warszawie, gdzie wyszłam za mąż i już tu pozostaję do dziś. Mama po przejściu na emeryturę, po kilku latach, zostawiła nasze mieszkanie sprzedając je i przeniosła się do mnie do Warszawy gdzie do tej pory razem mieszkamy w wybudowanym nowym domu na Ursynowie. Dziękuję Ci tato za wszystko, za serce dla nas za ten miód, za pracę tak zawodową i społeczną z której byliśmy zawsze dumni. Niech Dobry Bóg da Ci w nagrodę za trudy życia wieczne szczęście.

Opracowała córka Wiesława Oleksiak-Patulska.